Jim Jarmush wypracował unikatowy język narracji. Język na tyle oryginalny, że na każdy kolejny film amerykańskiego reżysera czeka się z ciekawością. W "Limits of control" widz zostaje zabrany w kryminalną podróż do Hiszpanii. Okaże się ona niezwykła pod każdym względem.
Isaach De Bankolé wciela się w bezimiennego Zawodowca. Nie wiemy, kim jest ani skąd przybywa. Poznajemy go w momencie, gdy na lotnisku odbiera enigmatyczne zlecenie od dwóch gangsterów. Ma odwiedzić wieże, wstąpić do kawiarni, poczekać kilka dni i wypatrywać skrzypiec. Ale przede wszystkim robić to, co umie robić najlepiej: używać swojej wyobraźni.
Rozpoczyna się Jarmushowe kino drogi. Bohater przybywa do Madrytu. Jest profesjonalistą w każdym calu. Żyje w uporządkowanym świecie rytuałów, do których widz nie zostanie w pełni dopuszczony. Dowiemy się tylko, że tajemniczy Zawodowiec nie potrzebuje snu, w każdej kawiarni czy bufecie składa to samo zamówienie i codziennie powtarza identyczny układ tai chi. Wykonanie powierzonego mu zadania zaczyna od wycieczki do muzeum, gdzie zatrzymuje się przed obrazem przedstawiającym skrzypce. Następnego dnia w kawiarni pojawia się kontakt (Luis Tosar). Pod pachą niesie instrument w futerale. Przysiada się, wypowiada hasło, po czym wygłasza osobliwy monolog. Na koniec przekazuje kolejne zaszyfrowane instrukcje ukryte w charakterystycznym pudełku od zapałek z wizerunkiem boksera. Nad miastem lata czarny helikopter.
To właśnie seria takich spotkań poprowadzi bohatera przez całą intrygę. Jak w każdej historii kryminalnej pojawi się piękna dziewczyna (Paz de la Huerta). Będzie czekać w pokoju hotelowym, naga, wyzywająca, z pistoletem w dłoni. Zawodowiec ma jednak swoje zasady. Zawiedziona kusicielka, przeciągając się na łóżku skwituje: "Bez broni, bez seksu. Jak ty to znosisz?". Zostanie z nim kilka dni, okaże się bowiem pośrednikiem ważnej przesyłki.
Klucz do odczytywania "Limits of control" dostajemy razem z bohaterem w pierwszym monologu filmu. Jarmush zostawia nas z zestawem tropów, sentencji, które powracają w miarę rozwoju akcji, najczęściej przywoływane w monologu którejś z napotkanych postaci. Tilda Swinton jako Blondynka powie, że diamenty są najlepszym przyjacielem kobiety. John Hurt powtórzy słowa "La vida no vale nada" ("Życie nie jest nic warte"). Gael Garcia Bernal opowie o halucynogenach i fascynacji odbiciami. Wszystkie te zdania powracają w kontekstach otwierających drogi do interpretacji. Bo tym właśnie jest najnowszy film Jamusha: zaproszeniem do odczytywania zaklętej na ekranie rzeczywistości, do poszukiwania znaczeń, odniesień kulturowych. To forma wyrafinowanej zabawy, bo seans "Limits od control" przypomina lekturę Cortazara, wymaga skupienia i przyjęcia reguł narzuconych przez narrację.
Reżyser proponuje nam wyprawę w głąb języka, jakim posługuje się kino. Po pierwsze na poziomie konstrukcji przedstawianej historii oraz zabiegów czysto operatorskich. Nie bez przyczyny "Limits of control" zawiera klamrę kompozycyjną, a pomiędzy statycznymi ujęciami zauważymy część sekwencji nakręconych z wolnej ręki. Po drugie, i może nawet istotniejsze, jest to studium schematów i reguł rządzących gatunkiem, jakim jest kryminał. Tilda Swinton przywołuje w swoim monologu Hitchcocka. Iluzja, oszustwo, czytanie między wierszami to domena słynnego Brytyjczyka. Jarmush pozwala sobie na to samo, konstrując siatki odniesień, podwójne dno przekazu. Dla przykładu, Blondynka wspomina również "Damę z Szanghaju" Orsona Wellesa: "Rita Hayworth jako blondynka? Bez sensu. W dodatku na końcu ginie". Naga dziewczyna z hotelu opowiada chwilę później o swojej miłości do Schuberta i choć nie padnie nazwa jego kwartetu smyczkowego d-moll "Śmierć i dziewczyna", to słowa te już unoszą się w powietrzu. Kryminał potrafi zwodzić. Posługując się prostą fabułą przemyca niezliczone cytaty, na co wskazuje i co inteligentnie wykorzystuje Jarmush.
Ale jest "Limits of control" także niezwykłą wyprawą do Hiszpanii. Jarmush zawsze był znakomitym obserwatorem. Tym razem razem z Isaakiem De Bankolé będziemy przemierzać wąskie kolorowe uliczki, wsłuchiwać się w wieczorne odgłosy ruchliwej ulicy, z perspektywy kawiarnianego stollika kontemplować kościelne wieżyczki. Podczas wyprawy pociągiem ukaże się nam krajobraz tego kraju: wzgórza pokryte wiatrakami, spalona słońcem ziemia, rzędy równo zasadzonych drzew. Znajdzie się też miejsce na występ flamenco. Hiszpania Jarmusha obajwia się zestawem wrażeń z pierwszej wizyty obcokrajowca. Dlatego też hasłem, po którym rozpoznają bohatera członkowie gangu jest zdanie: "Nie mówi pan po Hiszpańsku, prawda?".
"Limits of control" zapewne znuży część widzów. Nie podejmą zabawy w odszukiwanie tropów z prozy Italo Calvino, odczytywanie Fassbinderowskich fascynacji. Ale nawet oni muszą przyznać, że pierwszym zamówieniem, jakie przyjdzie im następnym razem do głowy w kawiarni, będą dwie espresso. W osobnych filiżankach.
Komentarze
Prześlij komentarz