Na wielu współczesnych wieczorkach poetyckich ogarnia słuchaczy żal, że autorzy przestali już zadawać sobie trud skrywania haniebnego braku treści obecnością rymów. To samo uczucie towarzyszy projekcji najnowszego filmu Iwana Wyrypajewa "Tlen". Zdobywca nagrody publiczności na ubiegłorocznym festiwalu Era Nowe Horyzonty jest smutnym świadectwem granic filmowego eksperymentu.
"Tlen" składa się z dziesięciu segmentów, piosenek podanych w teledyskowej formie. Tekstem do współczesnej, rozrywkowej muzyki elektronicznej są monologi dwojga narratorów, w których wcielają się Karolina Gruszka oraz Aleksei Filimonov. Opowiadają oni historię dwojga bohaterów odtwarzanych przez tych samych aktorów. W pierwszej sekwencji poznajemy mężczyznę, który wiedziony wielką namiętnością do rudowłosej Saszy, zgładził łopatą swoją żonę. Mężczyzna pochodzi z ludu i zamieszkuje na wsi. W drugim utorze jesteśmy świadkami narodzin tego fatalnego w skutkach romansu u stóp pomnika "znanego pisarza". Miłosny zryw młodzieńca zostaje odwzajemniony i kochankowie zaszywają się w mieszkaniu zjawiskowej dziewczyny. Tam jednak przyłapuje ich jej mąż "przystojny brunet z teatralnym wykształceniem". Brutalnie wyrzucona z domu Sasza wyrusza pociągiem z kochankiem do jego rodzinnej wioski. Mniej więcej do tego momentu ogranicza się wartstwa fabularna filmu. Nie wypada zdradzać przedziwnej puenty całej historii.
"Tlen" atakuje widza zarówno agresywnym montażem, jak również nieustannie płynącym z ekranu monologiem. Recytowany tekst ma formę poematu. Rozpoczyna się za każdym razem cytatem z Pisma Świętego, by po chwili odpłynąć w beztroską, luźno nawiązującą do fabuły grafomanię. Banalne metafory przeganiają się z pseudomelicznością bazującą głównie na natrętnych epiforach lub powtórzeniach całych wersów tylko w kilku przypadkach broniących się jako refren. Próżno tu czekać aliteracji czy oryginalnych onomatopei i bynajmniej nie jest to wina polskiego przekładu. To zadziwiające dokonanie, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę możliwości, jakie oferujena tym polu język rosyjski. Nie trzeba chyba dodawać, że nie ma również co szukać w zalewającym odbiorcę przekazie frapujących treści. Tytułowy tlen przewija się jako symbol wolności, miłości, szaleństwa czy wreszcie życia. Historia zabójstwa żony skojarzona zostaje z terrorystycznymi atakami na Stany Zjednoczone oraz wojną w Iraku. Wytknięty jest cynizm młodego pokolenia, jak również jego zagubienie. Nie zabraknie wyjątkowo błyskotliwej obserwacji, że rosyjska prowincja różni się od blichtru i stylu życia stolicy. Wszystko to podane w ciężkostrawny, a przede wszystkim nachalnie oczywisty sposób.
Może zatem motywacji twórcy należy szukać w obrazie? W końcu wybiera Wyrypajew dającą dużą swobodę formę teledysku. Wielu widzów uważa, że odrzucając mało istotną treść dali się porwać odważnej konwencji. Sam reżyser niejako dystansuje się od przekazu w momencie, gdy z ust narratora pada pytanie: "Co jest dla ciebie najważniejsze? Jeżeli odpowiesz, że tlen, to wychodzę". Niestety brak jakichkolwiek ograniczeń formalnych działa raczej na niekorzyść "Tlenu". Pomysłowe i solidnie zrealizowane ujęcia towarzyszą całej serii niesłychanej filmowej grafomanii, ukoronowaniem której niewątpliwie jest scena, kiedy to Gruszka i Filimonov, pląsając ku sobie po powierzchni Księżyca docierają do zamkniętych drzwi, po których otwarciu zamiast bohaterów oczom widzów ukazują się dwa psy. Podobnych smaczków jest o wiele więcej, nie mamy tu jednak niestety do czynienia ze świadomym operowaniem kiczem czy przejaskrawieniem, a raczej z realizacją ambitnych pseudointeligenckich fascynacji.
Iwan Wyrypajew nie szanuje słowa. To zastanawiająca cecha u scenarzysty i dramaturga. Być może w ramach zacieśniania przyjaźni polsko-rosyjskiej kolejny scenariusz napiszę wspólnie z pokrewną mu duszą Iwoną Litewczuk, ciągle jeszcze niedocenianą autorką dzieła "Niebiański exodus". W ramach przedsmaku pozwolę sobie pozostawić czytelnika z próbką talentu lirycznego wspomnianej autorki.
"Chcę być skrzypcami
w twojej dłoni
i smyczkiem w drugiej
i jeszcze strunami
po których płyniesz
wprawną falą
i tym dźwiękiem
który niewiadomo skąd
niewiadomo jak
tak naprawdę to
do końca nie wiadomo"
nie widzialam co prawda "tlenu", ale odwolanie do estetyki pani litewczuk, mowi samo za siebie. ja dodam tylko, ze wspomniana ksiazke bezwstydnie wydal maz autorki, a literaturoznawca jerzy jarzebski stwierdzil kiedys, ze "niebianski exodus" to najkoszmarniejsza grafomania zgloszona (znow bezwstydnie) do nagrody nike w ciagu kilku lat :-)
OdpowiedzUsuńObawiam się Michale, że podobnie jak większa część publiczności ENH (w tym ja) po prostu nie zrozumiałeś tego wspaniałego głębokiego dzieła, które wszakże rozumie tylko sam autor - a nasze powierzchowne analizy i próby porównań do teledysku, przypowieści czy w końcu opowieści o zupełnie tajemniczych dla polskiego widza przedmieściach rosyjskich w żadnej mierze nie oddają istoty tego dzieła nowej kategorii gdzie jak sam autor przyznał melodyka języka ważna nie jest (w końcu ma powstać polski dubbing tak żeby upośledzony widz miał szansę zagłębić się w meandry filozoficznych przemyśleń bez potrzeby czytania, co mogłoby przecież uniemożliwić mu pojęcie zupełnie zaskakujących porównań czy w końcu rozgryzienia arcytajemnicy tytułu)...
OdpowiedzUsuńNa szczęście wielorakość rozumienia obszaru gdzie rodzi się sztuka pozwala nam z całą pewnością postawić się w obszarze tych osób, które nie szukają 2 dna gdy go nie ma i nie oddają głosu na film, który ma tylko jedno dno - prawdziwe dno...
;)