Bracia Coen o Ameryce po raz kolejny. Ich komedia z 1998 roku "The Big Lebowsky" to niezwykły mariaż groteski z filmem noir. Inteligentną satyrą na szalone lata siedemdziesiąte, która uwodzi widza zabawą z konwencją.
Tytułowy bohater to podstarzały hippis Jeffrey Lebowski (Jeff Brigdes), wszem i wobec znany jako "Koleś" (Dude). Prowadzi on spokojny żywot. Słucha nieśmiertelnych hitów rocka, zalega z czynszem za mieszkanie, popija ulubionego drinka, "Białego Rosjanina". Okazjonalnie popala trawkę. Fabuła zawiązuje się, gdy w monotonną egzystencję Kolesia wkracza dwóch zbirów, John i Woo. Pół biedy, że głowa bohatera ląduje w muszli klozetowej. Gorzej, że w ramach groźby Woo obsikuje jedyny dywan Kolesia. A to przecież on nadawał wnętrzu ten niepowtarzalny charakter ("The rug really tied the room together!"). Okazuje się, że bandyci pomylili Jeffrey'a z milionerem o tym samym nazwisku. Koleś postanawia wyjaśnić całą sprawę. Od tej pory niczym Philip Marlowe wkroczy w świat zawikłanej zagadki kryminalnej. Milioner poprosi go o nietypową przysługę. Koleś ma pośredniczyć w przekazaniu miliona dolarów porywaczom, którzy uprowadzili młodziutką żonę milionera, zalotną blondynkę Bunny (Tara Reid).
W sprawie pojawi się wiele aspektów. Prosty plan przekazania okupu skomplikuje interwencja najlepszego kolegi Jeffrey'a, Waltera (John Goodman). W ręce bandytów zamiast walizki trafią jego brudne gacie. Córka milionera, ekscentryczna artystka Maude (Julianne Moore), odkryje przed Kolesiem pornograficzną przeszłość słodkiej Bunny. Niemieccy nihiliści zagrożą mu kastracją, a walizka z pieniędzmi przepadnie wraz ze skradzionym w tajemniczych okolicznościach zdezolowanym samochodem.
Widz staje przed dziełem prawdziwie postmodernistycznym. Wyluzowany Koleś, wzorowy przedstawiciel lat siedemdziesiątych, podlega nagle nieubłaganym prawom filmu noir. Jego zleceniodawca to milioner kaleka, nad basenem spotyka zdeprawowaną piękność, trafia do siedziby lokalnego gangstera, w domu zastaje nagą kusicielkę, a między kolejnymi wątkami regularnie dostaje w zęby. Nie potrzeba dodawać, że niczym Bogart ani na moment nie traci zimnej krwi. Świat Johna Hustona miesza się ze światem Coenów. Narratorem historii jest wąsaty kowboj, John Goodman cytuje swoją rolę z "Burtona Finka", John Torturro przywdziewa obcisły fioletowy kombinezon i przed rzutem oblizuje kulę do kręgli. Nieprzytomny Koleś przeżywa musicalową wizję z Maude przebraną za Walkirię. "Big Lebowsky" unika jednak prostego szablonu parodii. Choć z łatwością odczytujemy satyrę na hippisow, fanatycznych weteranów z Wietnamu czy kult Burgerów, bohaterowie historii to postacie z krwi i kości. W krzywym zwierciadle amerykańskich mitów zachowują osobowość, co pozwoli Coenom na wyjście o krok poza banalną konwencję. A dzieje się tak za sprawą kręgli. Kręgle są życiową pasją Kolesia, Waltera i Dave'a (Steve Buscemi). Coroczne rozgrywki i treningi praktycznie organizują cały ich tryb życia. Odpowiednie buty, lśniące kule i zasady to świętość. Prawdziwe amerykańskie sacrum, którego Walter gotowy bronić z pistoletem w dłoni. To dzięki temu sacrum "Big Lebowsky" zawędruje tam, gdzie często prowadzą nas w swoich filmach genialni bracia: w czarny humor, niebezpiecznie ocierający się o rzeczywistość.
Komentarze
Prześlij komentarz