Wszystko zaczęło się od zaginięcia kota pani French. W Pontypool rozwieszono plakaty z dramatyczny ogłoszeniem: "Czy widziałeś Honey?". Jednak nikt nie widział zwierzaka do momentu, gdy panna Colette Piscine o mało nie rozjechała go na moście Pont de Flaque. Colette brzmi prawie jak "culotte", co jest francuskim określeniem na damskie majtki. "Piscine" to po włosku basen, "flaque" oznacza to samo po francusku. W tłumaczeniu na angielski: Panna Panty Pool o mało co nie rozjechała kota pani French na moście Pont de Pool w miasteczku Pontypool. Przypadkowa gra słów czy, jak wolałby Norman Mailer, zwiastun ważkich historycznych wydarzeń?
Bohaterem "Pontypool" jest Grant Mazzy (Stephen McHattie), radiowy DJ u końca swej kariery. Niegdyś popularny i rozpoznawany dzięki bezkompromisowym, kontrowersyjnym wypowiedziom, po latach doczekał się wygnania na kanadyjską prowincję. Grant Mazzy prowadzi poranny program, w którym zapełnia czas antenowy wieściami o wyprzedażach w lokalnym supermarkecie czy premierze najnowszej sztuki szkolnego teatrzyku. Producentka, Sidney Briar (Lisa Houle) czuwa pilnie nad trudnym do poskromienia językiem radiowego wygi, natomiast młodziutka realizatorka Laurel-Ann (Georgina Reilly) sympatyzuje z Mazzy'm i przymyka oko na szmuglowany do studia alkohol.
W objętym stagnacją Pontypool pewnego dnia nieoczekiwanie wybuchają zamieszki. Przed gabinetem doktora Mendeza (Hrant Alianak) gromadzi się tłum rozwścieczonych mieszkańców z niewiadomych przyczyn szturmujący wejście. Przebieg wydarzeń na żywo relacjonuje Ken Loney (Rick Roberts), na co dzień odpowiedzialny za lokalną prognozę pogody podawaną z rzekomo latającego nad miasteczkiem "Słonecznego helikoptera". W pierwszych doniesieniach pełno jest sprzecznych informacji, do studia napływają przerażające, pełne niezrozumiałych krzyków telefony od spanikowanych uczestników zajścia. Oficjalne źródła milczą aż do chwili, gdy BBC donosi o wkroczeniu na teren Pontypool francuskiej Gwardii Narodowej i objęciu miasta oficjalną kwarantanną.
"Pontypool" Bruce'a McDonalda to jedno z najciekawszych i najbardziej udanych dokonań kina grozy ostatnich lat. Błyskotliwa adaptacja powieści Tony'ego Burgessa "Pontypool Changes Everything" oferuje widzom mistrzowsko dozowane napięcie, odpowiednią dawkę makabry oraz karkołomną zmianę konwencji zakończoną z postmodernistycznym rozmachem.
Pierwsza część filmu okazuje się doskonale zrealizowanym dramatem dziennikarskim. Pozornie błaha, lokalna awantura w zastraszającym tempie przeradza się w wiadomość podawaną przez wszystkie krajowe media. Będący w centrum wydarzeń bohaterowie starają się wykorzystać wszelkie dostępne środki, aby przekazywać w eter rzetelne informacje. W jednej chwili stają się odpowiedzialni za weryfikację napływających zewsząd hipotez i domysłów. Na ekranie narasta atmosfera irracjonalnego zagrożenia. Akcja nie wykracza poza budynek rozgłośni, a kolejne relacje ze "Słonecznego helikoptera" przybierają coraz bardziej dramatyczny charakter. Gdy okazuje się, że za szerzącą się fale przemocy odpowiedzialny jest tajemniczy wirus, McDonald śmiało wkracza w stylistykę horroru. Na widza czeka jednak niespodzianka, bowiem scenariusz Burgessa wymyka się schematycznym rozwiązaniom. Historia już po chwili zbacza z utartego szlaku i zamiast przerodzić się w tradycyjny krwawy zombie survival inteligentnie rozwija tkwiący w niej abstrakcyjny potencjał.
Jedną z najmocniejszych stron "Pontypool" jest popisowy aktorski duet dwójki głównych bohaterów. Lisa Houle i Stephen McHattie doskonale wydobywają wszelkie niuanse relacji łączącej grane przez nich postaci. Rzadko mamy okazję oglądać równie znakomity występ w kinie grozy. Houle i McHattie są zresztą parą w życiu prywatnym i może właśnie w tym kryje się tajemnica.
"Pontypool" zasługuje na uwagę nie tylko ze strony amatorów gatunku. Pod fasadą horroru kryje się prawdziwa perła, wpisująca się w tradycję prozy Witkacego, Petera George'a, Anthony'ego Burgessa czy nawet Doroty Masłowskiej. Film stworzony do fascynującej lektury między wierszami.
Komentarze
Prześlij komentarz