Przejdź do głównej zawartości

Halloween (1978)


Michael Myers. Sześcioletni chłopiec, który w noc halloween z niewytłumaczalnych przyczyn z zimną krwią zamordował swoją starszą siostrę. Dziecko, którego twarz przestała okazywać jakiekolwiek emocje. Beznadziejny przypadek, który nie poddawał się żadnej znanej psychiatrii terapii. Psychopata, który piętnaście lat po popełnionej zbrodni ucieka ze szpitala. Wcielony Boogeyman.

Zrealizowane pod koniec lat siedemdziesiątych "Halloween" Johna Carpentera oraz "Teksańska Masakra Piłą Mechaniczną" Tobe Hoopera otworzyły nowy rozdział w historii horroru. Dotychczas losy ludzkości zależały między innymi od szlachetnego Gregory'ego Pecka (Omen) czy sędziwego Maxa von Sydowa (Egzorcysta). Tymczasem, poczynając od następnej dekady, ciężar kina grozy spocznie niemal wyłącznie na barkach grup nastolatków zmuszonych do konfrontacji z zamaskowanym mordercą. Zaraz po Michaelu Myersie na ekranach kin pojawią się Jason Voorhees (Piątek Trzynastego) czy Freddie Kruegger (Koszmar z Ulicy Wiązów). Ucieleśnione zło na trwałe zamieszka na prowincji, biwakach i przedmieściach.

"Halloween" wykorzystuje cały repertuar celuloidowej sztuki straszenia. Voyerystyczne sekwencje z udziałem Myersa nawiązują do włoskiego giallo, a profetyczne szarże doktora Loomisa (Donald Pleasence) pozwalają nadać całości charakterystyczny dla purytańskiego horroru moralizatorski wydźwięk. Twórcze zapożyczenia i inspiracje stanowią podstawę rewelacyjnego warsztatu Carpentera. Reżyser czerpie z dorobku wielkich poprzedników, ale potrafi przy tym wprowadzić wiele świeżych, oryginalnych rozwiązań, których istotą jest łamanie znanych widzowi konwencji i symetrii. Podstawowym zabiegiem staje się osadzenie akcji w przestrzeni bliskiej amerykańskiemu sercu. Wraz z przyjazdem Myersa osiedle podmiejskich, jednorodzinnych domków traci charakter bezpiecznej przystani, nabierając cech opustoszałego labiryntu. Znikają obrazy uśmiechniętych sąsiadów koszących trawniki czy rozbrykanych dzieci na placu zabaw. Kadrem rządzi pustka, nie ma do niego wstępu nikt poza bohaterami. Jednocześnie zaburzeniu ulega dynamika typowej fabuły. Wyścig z czasem, który z początku podejmuje dr Loomis, zostaje w pewnym momencie całkowicie zdyskredytowany. Lokalne władze ignorują apokaliptyczne wizje roztaczane przez rozhisteryzowanego lekarza i wydaje się, że poza drobnym włamaniem do sklepu wielobranżowego nic nie zakłóca sielankowej codzienności. Kluczowym elementem konstrukcji "Halloween" jest ten właśnie moment, kiedy widzowie są już w pełni świadomi zbliżającego się krwawego dramatu, podczas gdy bohaterowie mogą go zaledwie niejasno przeczuwać. W trakcie seansu nie tylko śledzimy poczynania mordercy, niejednokrotnie wręcz obserwujemy świat z jego perspektywy! Zostajemy tym samym zdemaskowani - pozbawiony tożsamości Michael Myers uosabia wszystkie oczekiwania żądnej wrażeń publiczności. W niepokojąco długiej scenie agonii, której z fascynacją przygląda się bohater, Carpenter pokazuje, że jedynym usprawiedliwieniem poczynań psychopaty jest obecność adresata, odbiorcy filmu. Podkreśla to również odrealniony, mroczny finał. Ostatnie zdanie, które pada na ekranie dowodzi, że mamy do czynienia z jedyną w swoim rodzaju dekonstrukcją horroru.

Wielu kinomanów z sentymentem powraca do dokonań kina grozy z tego okresu. Dziś nie sposób oprzeć się wrażeniu, że jarmarczny Freddie Kruegger czy biwakowy Jason już od chwili ekranowego debiutu dysponują wyłącznie niewinnym aparatem grozy rodem z gabinetu figur woskowych. W przeciwieństwie do nich Michael Myers budzi o wiele głębsze przerażenie. Wykracza ono daleko poza granice kinowej sali. John Carpenter, podobnie jak Michael Haneke opowiedział o odpowiedzialności, którą ponosi nasza wyobraźnia.

Komentarze

  1. Wspaniała recenzja! Już miałam ponarzekać, że najpierw każesz tygodniami czekać na nowy wpis, a potem opisujesz jakieś słabe horrory... Ale zamiast tego sama nabrałam ochoty na "Halloween"!

    OdpowiedzUsuń
  2. Mogłoby się wydawać, że w temacie "Halloween" wszystko już zostało powiedziane, a jednak! Nigdy wcześniej nie myślałem o M.M. jako o protoplaście przyjacielskich (dla widza) psychopatów z "Funny Games"... Spostrzeżenie ze wszech miar godne uwagi!

    OdpowiedzUsuń
  3. Carpenter nie mógłby zażyczyć sobie doskonalszej pochwały jego dzieła. Świetnie uchwyciłeś sens i atmosferę filmu. Takie horrory jak Halloween, czy Friday the 13th czerpią inspiracje z amerykańskich urban legends, a ten film serwuje nam to w bardzo udany sposób. Po prostu 'creepy'! Oby więcej takich wpisów! (^o^)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Kadr tygodnia: At close range (1986)

Brad Sr.: Most people that drive thru here, they see farms, houses and fields, and... shit. I see money. Everywhere I go, I see money. I see things that can move. Anything can move has got my name writ' on it.

Kislorod (2009)

Na wielu współczesnych wieczorkach poetyckich ogarnia słuchaczy żal, że autorzy przestali już zadawać sobie trud skrywania haniebnego braku treści obecnością rymów. To samo uczucie towarzyszy projekcji najnowszego filmu Iwana Wyrypajewa "Tlen". Zdobywca nagrody publiczności na ubiegłorocznym festiwalu Era Nowe Horyzonty jest smutnym świadectwem granic filmowego eksperymentu. "Tlen" składa się z dziesięciu segmentów, piosenek podanych w teledyskowej formie. Tekstem do współczesnej, rozrywkowej muzyki elektronicznej są monologi dwojga narratorów, w których wcielają się Karolina Gruszka oraz Aleksei Filimonov. Opowiadają oni historię dwojga bohaterów odtwarzanych przez tych samych aktorów. W pierwszej sekwencji poznajemy mężczyznę, który wiedziony wielką namiętnością do rudowłosej Saszy, zgładził łopatą swoją żonę. Mężczyzna pochodzi z ludu i zamieszkuje na wsi. W drugim utorze jesteśmy świadkami narodzin tego fatalnego w skutkach romansu u stóp pomnika "znanego p