Wstrzymywaliśmy oddech. Jak można dokończyć film z aresztu? Kiedy "Autor widmo" ujrzy światło dzienne i co wyniknie z powrotu Polańskiego do gatunku, jakim jest thriller? Wszelkie obawy okazały się bezpodstawne. Polski reżyser w pełni zasłużył na berlińskiego Srebrnego Niedźwiedzia, a nowym filmem powraca w wielkim stylu.
"Ghost writer" to termin używany do określenia pisarza, którego wynajmuje się w celu spisania biografii tudzież wspomnień. Możliwość coraz częściej wykorzystywana przez znanych sportowców czy zabieganych mężów stanu. Akcja filmu zaczyna się w momencie, gdy ginie biograf Adama Langa (Pierce Brosnan), byłego premiera Wielkiej Brytanii. Wydawnictwu zależy na sprawnym dokończeniu zlecenia, wobec czego przejmuje je znany z szybkiego tempa pracy oraz efektywnego stylu Bohater (Ewan McGregor). Okaże się, że powstały manuskrypt powieści objęty jest ścisłą tajemnicą. Żeby z niego skorzystać Bohater musi polecieć do domu Langa gdzieś na małej wyspie w Stanach Zjednoczonych. W międzyczasie pod adresem byłego premiera padną zarzuty o wyrażenie zgody na torturowanie jeńców wojennych. Na miejscu sytuacja tylko się skomplikuje. Obok afery politycznej ujawni się romans Langa z asystentką Amelią (Kim Cattrall). Tymczasem jego żona, Ruth (Olivia Williams) rzuci nieco światła na tajemnicze okoliczności śmierci poprzedniego biografa.
Scenariusz autorstwa Roberta Harrisa to materiał na przyzwoity thriller. W rękach Polańskiego przekształca się w autentyczną perłę. Reżyser inteligentnie bawi się formą, ubarwia ją w charakterystycznym dla siebie stylu. Widowisko zyskuje tym samym dodatkowy wymiar, który angażuje odbiorcę, pozytywnie go przy tym zaskakując.
"Autor widmo" to przede wszystkim klasyczna realizacja gatunku. Nieustające napięcie, pościgi oraz dziesiątki niewiarygodnych zwrotów akcji zastąpiło umiejętne budowanie klimatu. Widz towarzyszy wędrówce Bohatera w głąb tajemnicy i razem z nim wyczuwa narastającą atmosferę zagrożenia. Pierwsze skrzypce w tym procesie grają znakomite zdjęcia, przywołujące na myśl estetykę znaną z poprzednich dzieł reżysera. Przez większą część czasu przebywamy w zamkniętych przestrzeniach, w kadrach zwracamy uwagę na detal. Muzyka autorstwa Aleksandra Desplata świetnie wspomaga rozwój akcji, na przemian puentuje, to znów intryguje, doskonale wpasowując się w konwencję narzuconą przez obraz.
Udanym zabiegiem jest wprowadzenie całej galerii charakterystycznych postaci epizodycznych. Mimo iż stanowią tylko tło dla głównego wątku, pozwalają na wprowadzenie elementu groteski, napięcia oraz czarnego humoru. James Belushi w roli lekko ekscentrycznego wydawcy czy Eli Wallach jako sceptyczny staruszek bezbłędnie spełaniją swoje zadanie. Publiczność znakomicie odczytuje i reaguje na wszystkie te drobne smaczki zgrabnie wplecione w fabułę.
Co jednak najbardziej wyróżnia "Autora widmo" to semantyczna gra, w której bierzemy udział podczas seansu. Z ust bohaterów ani razu nie pada nazwisko świeżo zatrudnionego pisarza, on sam mówi o sobie per "Ghost". Polański zostawia nam kolejne wskazówki w przewijających się w dialogach grach słownych oraz kapitalnym McGuffinie - postaci staruszka zamiatającego podjazd rezydencji Langa. Widz z pewnością zauważy nawiązania do "Lokatora". Odpowiednikiem Simone Choule z adaptacji powieści Topora jest tu Michael McAra, zmarły biograf. Niczym Trelvoskiego oplata Bohatera nić obsesji, jednak tym razem reżyser opowiada o innym, szlachetnym szaleństwie.
Polański potwierdza swoją wielką klasę. Z niezwykłym konceptem i dowcipem balansuje na granicy kina gatunków. To prawdziwe Kino Mistrzów.
Ni dodać, nic ująć. Po prostu błyskotliwy film, oby nie ostatni w karierze naszego wspaniałego Polańskiego! W "Autorze widmie" można się rozsmakować: Znam osobę, która już po raz trzeci wybrała się nań do kina...
OdpowiedzUsuń